To już druga edycja mojej kulinarnej ustawki.

Pierwsza odbyła się rok temu pod koniec lutego i tak miało być też w tym roku, jednak jak się okazało, koniec marca jest lepszym terminem na ten długi wyjazd.
Zaczynając od początku.
Wstaje o 4:40 i jem obiad na śniadanie.

Długi wyjazd związany jest z spaleniem dużej ilości kilokalorii, a przypominam, nadal jestem na masie.
Spałem jakieś 7 godzin i dzień wcześniej wszystko przygotowałem, tak że nie było biegania rano za skarpetką.
Tutaj sam muszę się poklepać po plecach. Kiedyś przed takimi wyjazdami spałem 3-4 godziny i nic nie było przygotowane. Jednak z wiekiem człowiek dojrzewa.
Na miejsce startu przyjechałem o 5:50 i ku mojemu zdziwieniu, jest tu już kilku chłopa.
Drugim zdziwieniem była ekipa ultrasów, ktoś ruszyła już o 22 do Koszęcina, żeby z nami jechać.
W drugiej części ustawki to była moja grupa wsparcia, ale do tego wrócimy w dalszej części wpisu.

Dojechało jeszcze parę znajomych twarzy, fota na dziedzińcu i ruszamy ekipa 13 osob o 6:03. Rok temu to 13 nas jadło obiad, tak że zapowiada się tłumnie.

Na początku sporo szutry i fajne tempo.
Po kilkunastu kilometrach pana kolegi i czekamy aż dokończy serwis, bo miła z nas jest ekipa. W między czasie dołącza wiecznie spóźniony Dawid.


Jedziemy dalej i na trasie czeka Daniel.
Wbijamy w Tarnowskie Góry i tutaj się zaczyna długi odcinek, kiedy to będziemy przedzierać się przez miasta, a w lesie był taki dobry warun…
W Bytomiu dołącza kolejne kilka osób i nasz kolejny cel to przerwa na stacji benzynowej w Borowej Wsi. Jedziemy tam sporą ekipą, a ruch w miastach dość duży jak na sobotę.


Doszło do kilku zachowań naszych kolarzy, które nie akceptuję.
Od zawsze dbam o kierowców, nie robię żadnych przypałów na drodze, jednak nie każdy ma takie podejście.
Kilka osób dostało reprymendę za złe zachowanie.





Dojeżdżamy do wspomnianej przerwy, a na stacji siedzi już kolejna spora grupa, która na nas czeka. Piotr, Mero, Mirek i reszta ekipy ze Śląska.
Jest nas już 27 osób!
Jako że jazda w tak dużej grupie jest niedozwolona w przepisach o ruchu drogowym (max.15 osób) rozłączyliśmy się na dwie ekipy i chłopaki ruszają pierwsi.
To że jest niedozwolona to jedno, ale nie chce robić utrudnień kierowcom.
Po upływie 20 minut od dotarcia na stację również my ruszamy.
Teraz będzie sporo asfaltu, jednak już po za miejskiej ciźby.



Od dłuższego czasu utrzymuje się bardzo koleżeński klimat. Często żartujemy, a to co działo się w tunelach i pod wiaduktami, to już zostawię dla siebie.

Tempo mamy zacne, średnia około 27 km/h i tniemy trasę aż miło.
Kilka mocnych depnięć dźwiga mi ciśnienie do ponad 170 i zaczynam czuć, że powrót będzie trudny (wiedziałem to od początku).
Dojeżdżamy do Żor i robimy przerwę, bo chcę tutaj zostawić pierwszy z breloków, które zabrałem ze sobą na trasę.




Nagrywam rolkę i już po dwóch godzinach od publikacji brelok ma nowego właściciela.
Super, mój pomysł się sprawdza i zamierzam tą zabawę kontynuować przez resztę roku.
Jedziemy dalej, wbijamy na Żelazny Szlak. Super ścieżka po starym nasypie kolejowym.
Warun był super, to też lecimy tam 35 km/h wyhamowując jedynie gdy kogoś mijamy.


W końcu dojeżdżamy do granicy, jeszcze 5 km i będziemy w restauracji Ovecka, gdzie dzień wcześniej zapowiedziałem nasz przyjazd.
Na tych 5 km jest kilka podjazdów, ja czuję się już dość zniszczony tą trasą, a raczej tempem.


W końcu dojeżdżamy, włączam stoper i wszyscy zasiadamy przy stołach.
Opanowaliśmy niemalże całą, główną salę tej niewielkiej restauracji.

Jedzenie wydane po kilku minutach, chyba się przygotowali na nasze obłożenie.
Jem sobie knedliczki z gulaszem. W tym roku prawilnie, bo rok temu zamówiłem knedliki z serem smażonym i kelnerka trochę nie dowierzała na to połączenie.
Obsluga jest miła, ale jedna Pani dość zadziorna, jakby miała z nas bekę. Rok temu też tam była. Robi to klimat tej restauracji.
Po głównym daniu espresso i przepyszny deser.



Wychodząc z restauracji na moim stoperze minęło zaledwie 50 minut.
Jeszcze trochę bajerki na dworze i ruszamy, tym razem cała ekipa na rynek zrobić sobie zdjęcie.

Dalej jechaliśmy razem i to był mój ulubiony moment ustawki. Cała banda 27 kolarzy. Dla mnie jest to przepiękny widok, jadę z przodu. Przejeżdżamy przez szemraną dzielnicę Karwiny, gdzie po zmroku byłoby niebezpiecznie. Dzieci pod blokami bawiły się jak my, w latach 90.



Później jakieś chaszcze, jednak cały czas na asfaltowej ścieżce, granica i szukamy małego postoju na uzupełnienie zasobów.
Stajemy pod Żabką. Każdy coś kupuje i toczy się na dworze głośna dyskusja.



Ruszamy i zaczyna się mój kryzys.
Coraz ciężej mi się jedzie, coraz mniej osób wokół mnie.
Za Wodzisławiem Śląskim wypada mi żel z kieszeni, stanąłem i zostaje sam…
Nie mam z tym problemu, ustawka rządzi się swoimi prawami i jak mam zrobić samemu kilkadziesiąt kilometrów, to zrobię.
Jednak za zakrętem czeka na mnie wspomniana wcześniej ekipa wsparcia.
Chłopaki mają w nogach ponad dwa razy więcej kilometrów niż ja, więc każdy jest na swój sposób już zniszczony.



Pasuje mi to, jedziemy dalej, a tu kilka mocnych podjazdów.
W końcu jest okazja użyć największej zębatki mojej kasety.
Z nóżki na nóżkę i tak na szczyty wzniesień.
Zjazdy super, uwielbiam zjeżdżać.
Mijamy elektrownię, jezioro i wbijamy w lasy Rudnickie i dzwoni do mnie Wojtuś z tej szybszej grupy. Mówi, że dobrze im się leci i jadą dalej.



Żaden problem.
My kierujemy się do ostatniego postoju w Pilchowicach.
Tam czeka spora ekipa, najmocniejsi się urwali i już ciągiem do domu.
Zjadłem ciepły posiłek, wypiłem słodki napój i wróciły mi siły. Teraz już będzie dobrze.

Ruszamy super ekipą podniszczonych ludzi, ale jedzie się zadziwiająco lekko.
Do samego końca utrzymujemy wysoką jak na nas średnią. Tniemy pola przy Gliwicach, tutaj rozjazd ekipy kierującej się na Śląsk, ale byli za nami.



Jedziemy dalej, jeden za drugim.
Ja uwiesiłem się za Damianem. Jest wysoki, można się dobrze schować, a co najważniejsze nie robi, jak to nazwałem, głupot na rowerze.
Nie zrywa się co chwila, jedzie stabilnie i bezpiecznie. W tym dniu był o wiele mocniejszy ode mnie, to też usprawiedliwiam się ciągłym korzystaniem z jego koła.
Powoli dojeżdżajmy do 200 kilometra i decyzja, żeby poczekać na chłopaków którym się urwaliśmy. Czekamy, bo jak wspomniałem, miła z nas ekipa.

Mijamy dwusetny kilometr i czuje się, jakbyśmy byli już na mecie.
Utrzymujemy dobre tempo, jeszcze tylko prosta z Tworoga, kilka zakrętów z Bruśka i jest mój Koszęcin!

Wjeżdżamy na górkę, skręcamy na dziedziniec i koniec.
Na rowerze spędziłem równe 9 godzin, jazda z średnia 25 km/h, dystans 225 kilometrów, a cała wyprawa z przerwami trwała 12 i pół godziny.
Spaliłem 7500 kcal, co akurat lekko mnie przeraża, bo będąc na masie muszę to szybko uzupełnić…
Jestem prze szczęśliwy. To była moja ulubiona ustawka! Spotkałem się z starymi ziomami i poznałem kilka fajnych osób.
Dopasowaliśmy się wszyscy na tej rajzie i z taką ekipą mógłbym jechać jeszcze dalej.
Ja skończyłem jazdę, ale grupka Ultrasów miała przed soba jeszcze powrót do Łodzi.
Tak, na tym wyjeździe skończyli z wynikiem ponad 500 km.
Jako że zostawiłem na Śląsku tylko jeden z dwóch breloków spytałem, kto dzisiaj zrobi najwięcej kilometrów.
Robert się zgłosił i to on otrzymał drugi brelok za Ultra zasługi.

Wróciłem do domu i do mojej kochanej rodziny, jednak po jakimś czasie dopadła mnie tęsknota za tym ustawkowym klimatem.
Dlatego mam już kolejny pomysł na wyjazd.
Tym razem dłuższy i bardziej wymagający, jednak jestem pewien, że z dobrą ekipą jest to do ogarnięcia.
Więcej info wkrótce 🙂
Jeśli podobają Ci się takie wyjazdy i chcesz więcej tego typu treści, zachęcam do zostania Patronem, bądź postawienia mi jednorazowej kawy.
Pozdro i niech knedliczki będą z Wami, Kowal Na Kole.

PS za rok znów pojedziemy na CZESKI OBIAD! Tylko pomyślę nad trasą, żeby nie była aż tak asfaltowa.

Pomysł z trasą omijającą główne drogi i miasta jest na pewno godny uwagi. Myślę że każdy z nas mógłby coś podpowiedzieć jako lokales swojej okolicy.
Zgadza się. Przy Tworzeniu nowej trasy zrobię pospolite ruszenie i razem to ogarniemy 🙂
Jak już mówiłem na ustawce. Trasa ta była szykowana pod złe wczesnowiosenne warunki, jednak będziemy jeździli pod koniec marca, to też można ją zmienić.
Dobrze się czytało i wczuwalo w kolejne .kilometry. Każdy ma swój czas uns szczęście też taki miałem.
Bardzo dziękuję za miły komentarz:)