…i zapowiedź przyszłego wyścigu na 200 km.
Muszę się Wam do czegoś przyznać:
Kocham tę rzekę!
Od dwóch lat noszę się z zamiarem zorganizowania pierwszego ultra.
Od samego początku na celowniku była rzeka Liswarta.
Dlaczego właśnie ona zapytacie?
Świetne pytanie, spieszę z odpowiedzią.
Powodów jest kilka.
To z okolic Koszęcina wypływa jej źródło.
To w Parku Krajobrazowym Lasy Nad Górną Liswartą, na skraju którego leży moja piękna miejscowość, spędziłem
mnóstwo czasu na początku rowerowej tułaczki.
Eksploracja tego Parku, zaglądanie w każdy jego zakątek narodziła poczucie swojskości.
To jest po prostu moje miejsce.
Zawsze byłem zwolennikiem lasów mieszanych.
Sosnowe uprawy leśne również mają swój klimat, jednak gęsty mieszany las bardziej do mnie trafia.
Wracając do relacji, zacznijmy jak zawsze od początku.
Na kilka tygodni przed ustawką zrobiłem wydarzenie.
W przeddzień wyjazdu złapałem się na tym co się niestety często zdarza, czyli mało czasu na ogarnięcie.
Snu tyle co zawsze przed długim wyjazdem, czytaj niewiele.
Kładąc się o 1:30 i nastawiając budzik na za 3 i pół godziny już wiedziałem, że to kolejna symulacja ultra gdzie jestem niewyspany.
Widocznie tak musi być…
Wstaje punkt piąta, zrywam się z łóżka, żeby tylko nie włączać drzemki.
Jest pierwszy sukces tego dnia, chociaż poddaję go w wątpliwość.
Zjadłem, spakowałem się i na linię startu dojechałem bez spóźnienia, czyli równo o 6:00.
Tutaj mogłem sobie pogratulować.
W umówionym miejscu spotykam dwóch opolskich kolarzy z ekipy: Kręcimy Dla Zabawy i dwóch ziomów, czyli Janka i Wojciecha.
Chwilę gadki, jeszcze tylko dźwignę mostek o wszystkie podkładki i ruszamy w piątkę. Zdeklarowało się więcej osób, jednak zrezygnowali z uwagi na trud trasy i nie mały dystans.
Moim zdaniem to było zbyt pochopne.
Przecież zawsze można zrezygnować w trakcie i wrócić wcześniej do domu.
Żadna to ujma.
No nic, na trasie mamy spotkać przyjaciela Picza, to też w dobrym humorze, bo lubię z nim jeździć.
Zmierzając do źródła miałem mętlik w głowie.
Czy mi się chce? Dlaczego do cholery nie wypiłem wiadra kawy i jestem senny.
Zimno, trochę mokro i ponuro.
Przy źródle wszystko się wyjaśniło.
Wschód słońca, 5 zapaleńców i całodniowa przygoda na rowerze.
Ok, już mi się chce.
Wpierw dobrze znane mi rejony.
Miejsca odwiedzane po kilka razy na rok.
Stąd jeszcze mała fascynacja, ale kręci się wyśmienicie.
Do 60 kilometra czas i droga pięknie płynie.
Na szczęście moje lokalne konie nie zaczęły wierzgać i jechaliśmy dość spokojnie.
W okolicach 70 kilometra spotykamy czarną postać, to Picz!
Od razu dobry humorek i ciśniemy te nadbrzeżne uje.y.
W Krzepicach postój i kawa.
Morale wystrzeliły w górę.
Zjedli, wypili i w drogę.
Picz pyta się, czy jedziemy przez tor motocrossowy, gdzie jest dużo piachu czy jedziemy górką obok?
Jasne, że jedziemy przez piach!
Na szczęście był dość wilgotny.
Wojciech zaliczył niegroźną, aczkolwiek spektakularną glebę.
Za torem i nowym drewnianym mostem wjechaliśmy w ciężki odcinek trasy, jednak to tam jest najpiękniej.
Zachwycam się tym miejscem za każdym razem.
Jedzie się na skraju lasu i nadbrzeżnych łąk.
Niechybnie zmierzamy do pierwszej kładki nad rzeką.
To właśnie te z wyglądu prowizoryczne kładki, są kolejną wielką radością trasy.
Pierwsza wąska i przejezdna. Druga szersza z lekkim załamaniem na środku, ale bez problemu można przejechać.
Później kolejna i kolejna i jeszcze jedna.
Na końcu zostały dwie do pokonania.
Jeszcze 3 miesiące temu strach było wejść na jedną z nich, wczoraj bez problemu przejechałem.
Serce się raduje, że te kładki są naprawiane!
Po drodze trochę błądzenia w chaszczach.
Mówię chłopakom, że przejezdne. Śmieją się że nie, ale przemy w zaparte.
Tym razem ja zaliczyłem glebę na jakieś kłujące rośliny. Do teraz mam poszczypane przedramię.
Wjeżdżamy na górę, tam kolejny uczestnik zalicza wywrotkę na polu.
Można by krzyknąć, nie po sionym!
Jednak rolnik przeorał drogę, to jak mamy jechać?
No dobra, dojeżdżamy do ostatniego mostu nad Liswartą i za mostem w lewo.
Jest to droga, którą dojeżdża się do samego końca wpływu rzeki w rzekę.
W końcu jesteśmy na miejscu.
W nogach 120 km i plan przerwy.
Rozsiedliśmy się na słońcu i gadamy.
Gadamy, jemy, pijemy czas miło leci.
Czas wracać, ale czuję, że o przynajmniej kwadrans za długo odpoczywaliśmy. Mięśnie wystygły, a trzeba wracać.
Minęło wiele kilometrów, zanim znów zacząłem odczuwać przyjemność z jazdy.
Pożegnaliśmy majstra Picza i jedziemy dalej.
Kilka pomniejszych miejscowości i dojeżdżamy do Kłobucka.
Tam kolejna kawa i posiłek. Morale znów wysokie, sił zdecydowanie mniej.
Nasza grupa zaczęła się dość wyraźnie rozdzielać. Dla mnie to nic złego.
Mocni niech cisną, słabsi zamykają tyły, ja gdzieś w środku.
Ta solówka trwała przez około 35 kilometrów.
Przepięknym szuterkiem wjeżdżam do Herb.
Później Olszyna, mijam diabli głaz, kolejno Kierzki, Hadra, Cieszowa, znów szuter i z daleka widzę Koszęcin.
Na twarzy uśmiech, spoglądam na licznik, a tutaj klops. Miało być 200 km, a się nie zapowiada.
Dojeżdżając na metę przodownicy czekają już z zimnym napojem triumfalnym.
Pogadaliśmy trochę, dojechała reszta ekipy, no i co z tym fantem zrobić?
Brakuje 14 km do dwustu.
Wojciech wraca jeszcze do Tworoga, to pojechałem go odprowadzić do rzeki tym razem Małej Panwi, która przecina Brusiek.
Piona z Ziomkiem i zawracam.
W Koszęcinie mijam dwiesta!
Plan wykonany. Kończę jazdę, biorę pieska i resztę wieczoru spędziłem z ukochaną.
Tym optymistycznym akcentem zakończyłem jakże długi dzień.
Dzień pełen przygód i sukcesów.
Dwieście zrobione. Zmieściliśmy się między wschodem, a zachodem.
Pogoda była przepiękna, jak i kraina po której się poruszaliśmy.
Chęci na stworzenie tego wyścigu jeszcze większe.
Zaczynam działać.
Planuję ponownie zrobić ustawkę na wiosnę przed MTSem, a to pierwsze Ultra ma się odbyć po ostatnim wyścigu
touru na jesień przyszłego roku, kiedy wszyscy zawodnicy będą u szczytu formy
Dokładam sobie pracy organizacyjnej, ale warto!
Mam już językołomną nazwę tego wyścigu. To będzie najtrudniejsza do wymówienia nazwa ultra w Polsce, ale może tak ma być. Może jeszcze bardziej zapadnie w pamięć.
Zdradzę ją zaraz po dogadaniu miejsca startu i mety. Nazwa nawiązuje do tego miejsca.
Dzięki za wytrwanie do końca tego długiego tekstu. Mam nadzieję, że się podobał
Gdybyście chcieli poprawić morale, jak czarny płyn na trasie, to zapraszam do postawienia kawki:
bądź zostaniem Patronem:
Co do tego drugiego, to już w tym tygodniu zobaczycie, co jeden z Patronów dostanie ode mnie w podzięce za wsparcie.
Będzie to rzecz, jakże by inaczej, kuta
Pozdro i dbajcie o rzeki!
PS trasa ułożyłem w taki sposób, żeby jak najczęściej przejeżdżać nad rzeką. Udało nam się to zrobić aż 31 razy!
Strava: https://strava.app.link/xtltG5fPDtb
0 komentarzy