To może teraz coś o wczorajszej, 205 kilometrowej rajzie.
Na celownik poszła rzeka Liswarta, która jakże by inaczej, wpływa do Warty.
Koszęcin, w którym mieszkam, jest położony na skraju Parku Krajobrazowego Nad Górną Liswartą, który penetruję od kilku już dobrych lat.
Całą rzekę już kiedyś przejechałem, dokładnie miało to miejsce 7 maja 2017r. Jechałem wtedy na nowym rowerze crossowym (który zresztą później przerobiłem na gravela) i poruszałem się zgodnie z Liswarciańskim Szlakiem Rowerowym.
Wtedy pyknęło 210 kilometrów i były to moje początki na dłuższych dystansach.
(Na powyższym zdjęciu kolaż z 2017 roku i fota z 2021r. 🙂
Tym razem nie wybrałem się sam, pojechał ze mną kolega Janek.
Początkowo chciałem jechać znów szlakiem, ale przypomniałem sobie, że było tam dość sporo asfaltu.
Postanowiłem zatem stworzyć własny przebieg trasy, wykorzystując więcej terenu.
Był to niewątpliwie dobry krok.
Trasa bardzo mi się podobała, chociaż była dość trudna. Nie pomagał również wschodni, mocny i zimny wiatr.
Zresztą, kiedy ruszaliśmy termometr wskazywał jakieś 2 stopnie, a Janek jechał w krótkich rękawiczkach…
Start o 7:00 do Woźnik, skąd kierowaliśmy się w stronę źródła, czyli do miejscowości Babienica oraz Mzyki.
Było parę miejsc do sprawdzenia, ale przemieszczaliśmy się sprawnie.
Muszę przyznać, że jest coś wyjątkowego w oglądaniu rzeki od źródła do ujścia.
Jak rośnie na sile ze zwykłego rowu do prawdziwej, szerokiej rzeki.
To właśnie dlatego rok temu wystartowałem w ultra maratonie Wisła1200. Uwielbiam patrzeć jak rzeka pochłania coraz większy obszar i jak ciężko ją okiełznać, jaką ma moc.
Aby mieć jak największy kontakt z rzeką, poprowadziłem trasę tak, żeby możliwie często przejeżdżać nad nią mostami. To się udało.
Mosty mostami, ale te drewniane kładki w drugiej części rzeki to już prawdziwa przygoda. Mimo że wyglądają na mocno zużyte, działają i da się nimi bez problemu przejechać.
Do ujścia dojechaliśmy od strony „środkowej”. Czyli pomiędzy dwiema rzekami.
To niesamowite miejsce. Jest tam pięknie i dziko.
Kiedy już dojechaliśmy do celu, okazało się, że nie mamy za dużo czasu na powrót.
Musieliśmy się spiąć i jechać w trupa.
Około 70 km pokonaliśmy ze średnią 30 km i końcowy rezultat tej wyprawy to 205 km.
Jechaliśmy nie bez powodu.
Mam co do tej rzeki pewne plany, ale o tym może kiedy indziej, jak już będą konkrety.
Tymczasem dzięki za uwagę i zostawiam Was z fotorelacją z tego wyjazdu.
Pozdro.
0 komentarzy