O tym, że gdzieś jedziemy po zakończeniu MTSu rozmawialiśmy już dawno, ale nie było jasno sprecyzowane gdzie i kiedy.
W niedzielę pełen sukces na Koszęcińskich Szutrach mimo paru małych potknięć.
Jeszcze tylko ogarnąć kilka rzeczy i tak leci poniedziałek, wtorek, środa…
Ostatnie dwa dni pogody w tygodniu, decyzja ruszamy w czwartek.
Tylko gdzie?
Nadal nie mamy miejsca wybranego, a ten obowiązek spoczywa zawsze na mnie.
Zacząłem myśleć o tym, co bym chciał widzieć.
Lubię oglądać góry i stare miejscowości.
Oczywiście super byłoby wbić w jakieś pasmo i tyrać na podjazdach z 40 kilogramowym obciążeniem na dwóch kółkach przyczepionych do mojego roweru.
Niech to będzie w miarę płaski teren.
I tak by mnie Marta zabiła za jakieś ostre góry.
To teraz ładne miejscowości i najlepiej znikomy ruch uliczny.
Znam takie miejsce w Polsce!
Jest nim południe województwa opolskiego i dolnośląskiego.
Bywałem tam wiele razy jeżdżąc do Domu Tkacza w Pieszycach robić pokazy kowalskie w kuźni z XVIIw.
Moje pierwsze dystanse powyżej 200 km działy się właśnie tutaj.
Pamietam dobrze, gravelowe asfalty i okropnie ciężki teren.
Nie ma tam co prawda szutrów, ale jest znikomy ruch uliczny na połatanych asfaltach.
Góry na widoku, jeziora i jedne z najciekawszych miejscowości w Polsce.
Jednak wróćmy do relacji.
Wstajemy wczesnym rankiem i pakujemy się w nasz 30l czarny wór, który później wożę zawieszony na przyczepce.
To właśnie w nim przewozimy wszystkie ubrania i rzeczy.
W przyczepce zostają tylko rzeczy do obsługi Jagny 🙂
Ruszamy i po ponad 2 godzinach jazdy dojeżdżamy do miejscowość Otmuchów.
Już po drodze rzucił się klimat tych małych miejscowości.
Często widuje tam budynki w lekkiej ruinie, niszczejące ogromne majątki z dawnych lat. Jednak jest coś wyjątkowego w tym wszystkim.
Mimo że sporo tam rozkładu, to jest niesamowicie schludnie i czysto.
Nawet gdy tynk odpada od ściany, to jest wszystko wysprzątane.
Nie zalegają tutaj nigdzie śmieci. Nie wiszą te okropne banery reklamowe na płotach jak u nas.
Jest ład i porządek.
To chyba naleciałości po poprzednich właścicielach tych ziem – Niemcach.
Ok, przyczepka i rowery przygotowane, ruszamy w samo południe przy 26 stopniach Celsjusza.
Kierujemy się z Otmuchowa do miejscowości Bardo przez Paczków i Kamieniec Ząbkowicki mijając dwa duże jeziora po drodze.
Wstępnie 45 km do przejechania i 250 m przewyższeń.
Na pierwszych kilometrach mijamy Jezioro Otmuchowskie z pięknym widokiem na góry.
Później na 8 kilometrze zjazd w pole. Obawiałem się tego terenu, ale droga wyglada w miarę dobrze.
Niestety nie na długo.
Zaczęła się zwężać, robić trawiasta i prowadzi do nikąd. Musimy zawrócić i decyzja, odpuszczamy teren.
Jedziemy dalej po tych łatanych asfaltach z minimalnym ruchem ulicznym, spoglądam za siebie, nie ma Marty…
Wracam, a ta już prowadzi rower.
Kolejna pana…
Nie jest to wina Marty. Dostała ode mnie stare opony IRC Boken, które zajechałem już chyba dwa razy.
One są tak luźne, że jeśli jest za mało powietrza w dętce to same spadają z obręczy.
Wtedy dochodzi do przecięcia wzdłuż opony.
Zmieniam dętkę, a tam też dziura…
Dojechaliśmy do kolejnej miejscowości, odpiąłem przyczepkę i popędziłem samemu do Paczkowa po dętki.
Tam dwa sklepy zamknięte. W trzecim kupiłem od razy 3 sztuki i zestaw naprawczy.
Wracam do dziewczyn i od tej pory jedziemy już bez awarii.
Chcieliśmy trochę nadgonić drogi, bo minęło 2,5 godziny a myśmy przejechali 15 km…
Zaczęły się delikatne podjazdy i kolejne Jezioro, tym razem Paczkowskie.
Było już późne popołudnie kiedy zjechaliśmy z wału tego jeziora i wjechaliśmy od razu do miejscowości Topola.
Trafił się sklep i zimna zerówka. Temperatura pasująca bardziej do lipca niżeli do końca września.
Ruszamy i można było nacieszyć oko.
Drobna miejscowość z rzeką pośrodku głównej drogi.
Przy wodzie natura bujnie rośnie, a podwórka pięknie wysprzątane.
Czuć tutaj harmonię.
Wyjeżdżamy drogą wzdłuż starych drewnianych słupów telefonicznych i naszym oczom ujawniają się w oddali za lasem 4 okrągłe wieże zamkowe.
To musi być Kamieniec Ząbkowski.
Chcieliśmy pozwiedzać, niestety godzina już późna, 10 km do celu i nie mamy jeszcze noclegu.
Piękną drogą wśród pastwisk z widokiem na góry dojeżdżamy do Barda.
Nigdy tu nie byłem. Wybrałem to miejsce przeglądając mapę. Wiele górek do około i rzeka, musi być ładnie.
Pierwsze wrażenie, co jest… jakieś stare zakłady, coś się tam rozpada, a coś jeszcze działa. Na szczęście to były tylko przemysłowe rogatki.
Wjeżdżając do miejscowości od razu rzuciła się w oczy miasteczkowa ciasna zabudowa, a pomiędzy brukowana droga.
Przejeżdżamy obok wielkiego kościoła i z górki do mostu nad Nysą Kłodzką.
No jestem zachwycony tą miejscowością, jest tutaj pełno stalowych rowerzystów 🙂
Przed mostem kawiarnia „Stary Most” i miejsca na zewnątrz przy rzece.
Tutaj musiała nastąpić poprawa morali, gdyż byliśmy mocno zmęczeni tą podróżą.
Nie była łatwa, a też dawno nie jechaliśmy takiego dystansu, jeszcze przewyższenia – miało być płasko (sorki Marta).
Szybko czas uciekł i słońce zaczęło zachodzić.
Przedzwoniłem kilka miejsc noclegowych, niestety albo zajęte, albo właściciela nie ma na miejscu.
W końcu znalazłem miejsce do spania po drogiej stronie rzeki.
Jeszcze tylko 4 km i wjeżdżamy do Opolnicy.
Tam znów pod górkę i ostatnie 200 metrów z nachyleniem kilkanaście stopni.
W końcu jesteśmy!
Miejsce nosi nazwę „Dom Nad Srebrną Rzeką.
Wiejskie podwórko i zagroda zmienione w hotel.
Bardzo ładnie się to prezentuje.
Właściciel jak nas zobaczył z Jagną na rowerach był przeszczęśliwy.
Od razu oprowadził po włościach i wskazał pokój z najładniejszym widokiem.
W sumie to nawet nie wiedziałem ile nas skasuje, wyszło 190 zł, super cena.
Niestety nie zrobiliśmy zakupów i wróciłem się do Barda. Na wjeździe od strony noclegu otwarta piekarnia i kolejka ludzi.
Świeżym pieczywem było czuć w całej okolicy.
Później sklep, załadowałem wszystko do przyczepy i wracam do dziewczyn.
Posiedzieliśmy chwilę i do spania.
Drugi dzień zaczęliśmy od harców Jagny przez dwie godziny w łóżku, kiedy było jeszcze ciemno.
Chyba nie mogła się już doczekać dalszej podróży.
Pierwszym punktem dnia był przejazd przez Bardo w celu szybkiego rowerowego zwiedzania.
Jeszcze bardziej doceniłem piękno tego miasteczka.
Zatrzymaliśmy się jeszcze przed wyjazdem żeby przebrać Jagnę w coś bardziej letniego i zagadała do nas przechodzącą kobieta.
Była zachwycona, że Jagna stoi na boso, a po krótkiej opowieści co tutaj robimy Pani chyba została naszą fanką.
Ruszamy na łatwiejszą od wczorajszej trasę i sprawnie przejeżdżamy kolejne kilometry.
O Paczków mieliśmy tylko zahaczyć, jednak postanowiliśmy nadłożyć kilka km i pojechać do centrum.
Coś mnie ciągnęło w to miejsce.
Piękna mała mieścina z zachowanymi murami obronnymi miasta.
Do tego pierogi. Od dwóch dni miałem ogromną chęć na pierogi 🙂
Znalazłem w necie „Catering Paczków”. Niestety nie była to restauracja, mieli tylko na wynos.
Nawet nie było wejścia. Postanowiłem wkroczyć na zaplecze z Jagną na rękach.
Panie bardzo się ucieszyły i sprzedały nam 2 porcie za 20 zł.
No byłem w szoku.
Pierogi ręcznie robione, przepyszne.
Pod murami miasta rozłożyliśmy koc i jedliśmy. Mijało nas sporo osób i chyba każda do nas zagadała.
Ogólnie ludzie bardzo kulturalni i mili.
W tym dniu wszyscy napotkani ludzie byli dla nas sympatyczni i sami zagadywali.
Do samochodu zostało około 10 km.
Trochę nam szkoda, że ten wyjazd już się kończy, ale hej! Przecież jest dopiero 14:00.
Pojechaliśmy jeszcze posiedzieć nad Jeziorem Nyskim.
Tam pełny luz, leżenie na liściach i przyglądanie się naszemu szczęśliwemu dziecku.
Podsumowując.
Trafiłem z miejscem wyjazdu idealnie.
Mały ruch uliczny, ciekawe miejscowości, jeziora, góry. Było wszystko.
Na pewno wrócimy szybko w te rejony.
Jest jeszcze wiele miejsc do zwiedzenia, zwłaszcza takich nieoczywistych.
Bo kto wcześniej słyszał o miejscowości Bardo?
Ja nie. Wybrałem je na mapie przez ukształtowanie terenu, kompletnie na ślepo, a teraz mamy dobre wspomnienia związane z tym miejscem.
W Październiku chcemy wyjechać jeszcze dwa razy, więc pewnie coś napisze w rodzinnym klimacie 🙂
Dzięki za wytrwanie do końca i pozdro.
0 komentarzy