Liswarta od ujścia do źródła – czyli mała symulacja ultramaratonu Wisła 1200.

17.06.2022

To, że czas biegnie nieubłaganie, to każdy z nas dobrze wie.
Jednak mi ostatnie pół roku zleciało, jak z bicza strzelił.
Wybitnie mało czasu na przygotowania i słuszna decyzja, jadę Wisłę w jedną stronę, ale na pełnej…
No dobra, ale co z tym czasem?

Za dwa i pół tygodnia start.
Postanowiłem zrobić małą symulację, w postaci jazdy wzdłuż mojej ulubionej lokalnej rzeki.
Jechałem już od źródła jakieś 5 razy, tym razem po raz pierwszy od ujścia.
Oczywiście dojazd na rowerze.

Zacznijmy od początku.
Wstaje o 6 rano i tak myślę, coś miałem dzisiaj zrobić… po chwili do mnie doszło, że zaspałem już 3 godziny na ostatni długi wyjazd przed ultra!
Szybko się zebrałem, spakowałem, pogłaskałem psa i w drogę.
Przy okazji napisałem do Picza, czy coś nie jeździ.
Ugadaliśmy się w Kłobucku przed rondem.
Po drodze jeszcze rozciągnie, żeby nie zniszczyć ponownie nóg.
Na ramie torby i rower odpowiednio obciążony, żeby warunki jak najbardziej przypominały te z niedalekich zawodów.

Jest ciężki, ale jakoś leci.

Spotykam Picza i ciśniemy dalej.
Dojechaliśmy do ujścia Liswarty do Warty.
Piękne miejsce. Jest się między rzekami.
Łatwo tam można dojechać.
Zjadłem, wypiłem, strzeliłem kilka zdjęć i możemy rozpoczynać ową symulację.

Trasę miałem wyznaczoną wcześniej, gdyż od tamtego roku noszę się z zamiarem zorganizowania wyścigu wzdłuż Liswarty. Może w przyszłym roku? Zobaczymy.
Szybko wjeżdżamy w teren i słyszę „gdzie w te ujeby?”.

Faktycznie teren nie za prosty, ale jazda szła dobrze.
Wiedziałem, że zaraz dojedziemy do mega klimatycznych kładek nad rzeką.
Stare, drewniane, no i niestety się rozlatują.
Później były już w lepszej kondycji i zaczęły się odcinki, które bardzo przypominały mi Wisłę.
Bawiłem się świetnie na tych nierównościach.

Mój rower jest bardzo przygotowany na takie wyboje 😀
Dochodzi południe i kompan pado, że musi się zawijać, ale tutaj knajpka fajna.
Strzeliliśmy zimny napój i pojechałem go odprowadzić.

Wracam na trasę i kontynuuję test.
Jest coraz ciekawiej.
Przyrzeczne drogi, znów czuję klimat Wisły i pyk, droga się skończyła.
Nawigacja pokazuje, że niby coś tu kiedyś było.
Wchodzę w chaszcze, bo nie znoszę się wracać…
To był prawdziwy masaż zarośli w przewadze pokrzyw.
Samo zdrowie.

Doszedłem do przewróconego drzewa, wchodzę na nie, patrzę za drogą, nadal nic.

Wskoczyłem znów w te chabozie i brodzę.
W końcu jest! Droga? Nie gdzie tam.
Wyszedłem z pokrzyw z nabrzmiałymi nogami do gęstego lasku.
Nieśmiało zaczął pojawiać się zarys drogi.
Wtedy usłyszałem pierwszy grzmot.

Dojechałem do Krzepic, gdzie już waliło z każdej strony.
Usiadłem na ławce niedaleko starej nadrzecznej synagogi i wchodzę na radar burz.
Teraz już wszystko jasne.
Nie wrócę suchy do domu.
No to ogień!
Im szybciej pojadę, tym lepiej.
Przede mną oberwanie chmury, widać to z daleka jak chmura ciągnie się do samej ziemi.

Na szczęście skręcam w lewo, a tam też burza.
Grzmoty było słychać cały czas.
Kilka kilometrów od postoju złapała mnie ulewa.
Tzn. na początku to był nieśmiały deszcze.
Założyłem kurtkę i nawet się cieszę ze złych warunków, gdyż na ultra też może padać, a jechać trzeba.
Ten deszczyk szybko zamienił się w ulewę, następnie w grad.
Na szczęście wjechałem w miejscowość, a tam duża wiata.
Wbijam pod nią już cały mokry.
Lało i zacinało niemiłosiernie.

Trochę się uspokoiło, jest okienko pogodowe, jest okazja, ruszam.
Zacząłem asfaltem, zjechałem na drogę gruntową wzdłuż rzeki, a tam ogromne kałuże.
Wtedy je jeszcze omijałem.
Kiedy byłem gdzieś na totalnym zadupiu i z daleka widziałem, jak las staje się szary.
To oznaka ulewy.
Przede mną miejscowość Stany, gdzie jest daszek.
Ogień w korby, może zdarzę.

Tak jasne… Ostre gradobicie na środku dużej łąki.
Było tak siwo, że nie widziałem gdzie jadę.
W końcu lasek, grad zmienił się w ulewny deszcz z wiatrem, liście nic nie dały.



Dojechałem do wiatki i czekam.
Czekam kwadrans, czekam drugi.
Ileż można czekać?
Coś zelżało, jadę.
Od razu wbijam na polną drogę z kałużami.
Wtedy do mnie doszło, że bardziej mokry już nie będę i przestałem się przejmować wszechobecną wodą.
To było nawet przyjemne, tak beztrosko cisnąć po kałużach.
Deszcz się wzmaga, ja już nie mam zamiaru się zatrzymywać.

Wjechałem w Park Krajobrazowy Lasy Nad Górną Liswartą i poczułem się jak w domu z racji mocnego objechania tego terenu już od kilku dobrych lat.
Jednak do źródła jeszcze daleko.
Coś się rozpogadza, a ja głodnieję.
W Boronowie wszamałem burgsa i do źródła już tylko 10 kilometrów.

Przejechałem przez ostatni mostek, wjechałem w wysoką trawę i jest!
Cienki mały rów. Tak właśnie zaczyna się Liswarta.



Co ciekawe w tym rowie rosły kwiaty. Cała łąka była w samej trawie, a w rowie kwiaty.
Bardzo to przyjemnie wyglądało, zupełnie odmiennie od wiatraków, które wskazywały, że do domu mam pod wiatr.
Jednak nic to. Ja swoje zrobiłem.
Test wyszedł super.
Była rzeka, były wertepy, było mokro i niekomfortowo.

Zupełnie jak na ultramaratonie 😀
Mogłem sprawdzić rower, akcesoria, ciuchy i siebie. Wszystko w jak najlepszym porządku, a mostów przejechałem w tym dniu chyba sto.
Nic mnie nie zraziło, wręcz przeciwnie.

Mam jakąś słabość do ciężkich warunków i nie mogę się już doczekać startu w Wiśle 1200!
A no właśnie, czemu nie jadę Extreme?
Bo nie chcę się zniszczyć.
Kiedy zapisywałem się na Ex, nie miałem jeszcze 3 zawodów do ogarnięcia.
Pracy w tym roku więcej niż samego życia.
Wyjazd na Extreme pochłonąłby wiele czasu, kasy i zdrowia.
Za to zwykłą Wisłę pojadę na 110%.

Nie zamierzam się oszczędzać na tej krótkiej, 1200-kilometrowej trasie 😀
Dzięki za wytrwanie do końca tego przydługiego tekstu i pozdro 🤙🏻
PS obszerny tekst, to i obszerna fotorelacja.
Warto przejrzeć, jest ułożona chronologicznie do tekstu 😉

Strava:

https://strava.app.link/ydyvoR1xWqb

0 komentarzy

Wyślij komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także