Rowerowe wczasy z rodziną (R10) – dzień czwarty. 

21.08.2023

Z powodu braku słońca podczas zachodu… w poprzednim dniu udaliśmy się wcześnie do domu. 

Tam oporządzenie rzeczy i szybko w kimę. 

Budzik nastawiony na 4:45. 

Wstajemy, a na dworze ciemno i mocno wieje. 

Damy radę jechać, bo wieje tutaj cały czas. 

Jednak chmury były mocno stalowe. 

Szybko się zebraliśmy i kiedy mieliśmy już wychodzić zaczęło padać. 

Najpierw kropić, później lać. 

Już o 6:30 byliśmy gotowi do jazdy, jednak trzeba było poczekać ponad godzinę. 

Zniesmak straszny, bo przecież mogliśmy jeszcze smacznie spać. 

W końcu przestało. 

Zbieramy się szybko i ruszamy. 

Jest mokro i błotniście. 

Coś mnie przyćmiło i rozwiesiłem koszulkę na przyczepce do wyschnięcia. 

Po kilometrze była znów do prania…

Jedziemy i wspominamy. 

Tak jak pisałem w poprzednim poście, byliśmy tutaj już kiedyś. 

Pamiętam dobrze kapliczkę „broń od atomu”. 

Pamiętamy każdy szczegół z 2019 roku. Byliśmy tutaj między dzikimi różami, tutaj gotowałem obiad, a tutaj mieliśmy miejsce noclegowe. 

Jedziemy dalej i trochę śmieszkujemy.

Bolą nas nogi jak w drugim dniu jazdy. 

Czyżby sinusoida pomyślności się sprawdziła ?

Dojeżdżamy do Mielna i widzimy wczorajszy dzień. 

Kilku jeszcze podpitych ludzi. Tutaj ktoś zgonuje na ławce, tam za rogiem inny już łoi piwo o 8 rano. 

Trochę zombie na ulicach…

Jedziemy wzdłuż jeziora Jamno. 

Wąska ścieżka i kilkanaście mol, gdzie siedzą ptaki rożnej maści. 

Trochę smrodu, ale ogólnie ładnie. 

Po 17 kilometrach uznaliśmy, że to już pora na kawę. 

Odbijamy w stronę morza. 

Znów trafia nam się piękne miejsce. 

Jemy wszyscy posiłek. 

Spędziliśmy tam sporo czasu i o mało co nie narobił na mnie ptak. 

Jakieś 30 cm dzieliło mnie od żrącego plaskacza. 

Jedziemy dalej wzdłuż jeziora i trochę się to ciągnie. 

W końcu odbijamy w głąb lądu. 

Zaczęło grzać. 

Kilka małych miejscowości i wjeżdżamy na pole. 

Tutaj już niestety patelnia. 

Zbliża się południe, a my szukamy wytchnienia. 

Jest niedziela, więc wszystko pozamykane, zresztą i tak tutaj nic nie ma. 

Znajdujemy kawałek cienia nieopodal pięknego kościółka w miejscowości Iwiecino. 

Jedziemy dalej i Jagna się uruchomiła. 

Zaczęła dość mocno narzekać. 

Wiemy dlaczego tak jest. 

Od kilku dni idzie jej ząb w górnym dziąśle. 

Już go lekko widać. 

To trzeci ząb Jagny i nazwaliśmy go Bałtyk 😄

Było tak źle, że doszło do noszenia na rękach. Doszliśmy do sklepu. 

Mieliśmy gryzak i Pani ekspedientka pozwoliła włożyć go do zamrażarki między lody. 

Kiedy ruszyliśmy Jagna mogła się nim schłodzić i na chwilę był spokój. 

Nie trwało to długo i znów ryk. 

Wszystkie moje sztuczki przestały działać. 

Po drodze jeszcze karmienie obok rozpadającej się szachulcowej stodoły, jednak to też nie za wiele dało. 

Kiedy Jagna była już zmęczona płaczem, a my wykończony tym wszystkim zaczęła przysypiać. Padła. 

W międzyczasie cała okolica była znów ogarnięta nadmorską mgłą. 

Postanowiliśmy cisnąć jak najszybciej do Darłowa, a konkretnie Darłówka gdzie był przewidziany nocleg. 

Wjeżdżając do miasta Jagna się obudziła, ale była już spokojna. 

Stanęliśmy w kawiarni, żeby chociaż trochę podbudować morale, udało się. 

Jaguś siedziała na rynku, a myśmy mogli napić się kawy i zjeść w spokoju. 

Wszyscy odpoczęli, ruszamy do noclegu. 

Po drodze, gdzie do przejechania mieliśmy 1,4 km niezrozumiała dla mnie sytuacja, już ją opisuję. 

Droga asfaltowa a po lewej stronie ścieżka rowerowa. 

Jechaliśmy nią, jednak był to zwyczajnie stary, bardzo nierówny chodnik. 

Jagusię tak telepało, że wróciliśmy na jezdnię i kontynuujemy jazdę. 

Ruch samochodowy umiarkowany. 

Nagle słyszę, jak coś nas zaczyna wyprzedzać i podjeżdża na równi. 

To karetka!

Przez okno wystaje jakaś nabuzowana kobieta i macha rękami….

Nic jej nie rozumiałem, ale można wywnioskować, że pruje się z uwagi, że nie jedziemy po ścieżce. 

Co tam, że nie było zakazu na drodze dla rowerów. 

Co tam, że ścieżka jest po drugiej stronie i nie mam obowiązku nią jechać. 

Ludzie z karetki prowokują niebezpieczną sytuację, kiedy jadą z nami zrównani. 

Porażka…

Aż chciałem zadzwonić do tego pogotowia, żeby się trochę ogarnęli. 

Jechaliśmy zgodnie z przepisami. 

Bez sensu to było. 

Chwilę później spoglądam za siebie i Marty nie ma!

Przestraszyłem się i wracam szybko, a moja wybranka serca prowadzi rower. 

Złapała panę. 

Dokulaliśmy się do noclegu. 

Trochę ruchliwe miejsce, więc wniosłem rowery na balkon, po tym jak zmieniłem z Jagną dętkę. 

Serwisantka Jagna zawsze pomocna 😁

Późnym popołudniem podczas krótkiej drzemki regeneracyjnej Jagienki, Marcie udało się też pozbyć niechcianego gościa z rączki Jagny – w czasie któregoś z postojów kleszcz postanowił dołączyć do naszej ekipy. 

Wieczorem poszliśmy coś zjeść. 

Zdziwiłem się ile ludzi było na głównym deptaku. Wyglądało to, jakby się jakiś koncert skończył. 

Jagna mogła ich podziwiać ze swojej ulubionej przyczepkowej pozycji. 

Cdn…

0 komentarzy

Wyślij komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także