Rowerowe wczasy z rodziną (R10) – dzień trzeci. 

20.08.2023

Po poprzednim ciężkim dniu wypadałoby się wyspać, więc wstaliśmy po jakichś 5 godzinach. 

Marta spała niestety mniej, bo Jagnie jakoś tak nie było po drodze z snem. 

Robiąc kawę i śniadanie świtało mi po głowie, że dzisiaj musi być lepiej. Nie możemy się tak męczyć jak w poprzednim dniu, bo mi się dziewczyny zrażą. 

Wspominałem, że jestem optymistą. 

Pierwszym sukcesem dnia było, że spaliśmy najkrócej, za to zebraliśmy się najszybciej. 

Na rowerach już od godziny 7:30. 

Mgiełka z późniejszymi prześwitem słońca przez drzewa, proste asfaltowe drogi rowerowe i my w podróży. 

Jedziemy tak 3,6,9 km. Bardzo dobrze się kręci. 

Po drodze jeszcze trafiliśmy na budkę ze świeżymi wypiekami, to też wleciały pączki do kawy na poprawę morali. 

Trasa dość długo przebiegała przy szosie. 

Postanowiliśmy zjechać w stronę morza, a tam plątanina ścieżek. 

Raz z piachem nie do przejechania, innym razem korzenie, ale było ich setki na wąskim pasie zieleni między morzem a jezdnią. 

Jeden z czytelników w wiadomości narzekał na R10. 

Że za dużo przy drodze i po co to…

Ja podchodzę do tematu inaczej. 

Traktuję szlak R10 jako punkt odniesienia, którego niekoniecznie muszę się kurczowo trzymać. 

Warto czasami zjechać nawet kilka metrów i znaleźć się w zupełnie innych realiach. 

Kiedy one okażą się zbyt wymagające, to mamy szybki powrót do trasy, którą ktoś planował również dla rodzin. 

Po wspomnianych wcześniej ścieżkach trafiliśmy do wejścia na plaże. 

Nie było to wejście kurortowe, a jakieś tam z boku, mało istotne. 

Takie lubimy najbardziej 🙂

Z dwóch stron ogrodzeni i tysiące małych pajęczyn. 

Słońce pięknie świeci, my nalewamy mocną kawę i zajadamy wypieki (czy też smarzeliny). 

Jagna tym razem nie spała i nam towarzyszyła.

Ten mały Słodziak przechodzi samą siebie raczkując po piachu i uśmiechając się do nas.

 

Bardzo to był miły poranek. 

Około godziny 9:00 ruszyliśmy dalej. 

Pierw po ścieżkach, jednak zrobiły się zbyt wyboiste i wróciliśmy na trasę. 

Jechało się naprawdę dobrze. Zero zmęczenia i gładkie nawierzchnie. 

Wjeżdżamy powoli do cywilizacji. 

Do największego miasta na naszej drodze, czyli Kołobrzegu. 

Świetnie rozwiązana infrastruktura rowerowa pozwala nam jechać ciągiem i pokonujemy je szybko. 

Nie pozwala jechać jedynie Jagna, której wzięło się na małe marudzenia. 

Decyzja o zatrzymaniu się przy najbliższym wejściu na plażę. 

Jak już stoimy, to przynajmniej niech widok będzie na morze. 

Jagna zjadła, a ja wypróbowałem kuchenkę gazową Jetboil, którą to pożyczyli nam Sylwia z Pawłem. 

Jest genialna! Zaraz po powrocie zamawiamy sobie taką. 

Idealnie nada się do naszych śniadań w plenerze. 

Po dość długim czasie sprzątamy majdan, a Jagna z pełnym brzuszkiem już spokojna. 

Po tym miejskim zgiełku trafiliśmy na najlepszy odcinek, który dotychczas przejechaliśmy. 

Ścieżka z Kołobrzegu do Sianożęt jest po prostu idealna widokowo. 

Jedzie się cały czas przy lini brzegowej. 

Kręta ścieżka i prześwitująca linia drzew. 

Co prawda było dość sporo rowerzystów i pieszych, ale tutaj każdy zachowywał się jak należy, czego nie mogę powiedzieć o kolejnym etapie, czyli ścieżka Sianożęty – Ustronie Morskie…

Ludzie, co tam się działo…

Bardzo wąska ścieżka między budynkami/straganami a plażą. 

Mnóstwo pieszych i rowerzystów. 

Jedni na drugich źli, ale to nie jest wina żadnych z nich. 

Tam zwyczajnie jest za wąsko na poprowadzenie trasy rowerowej. 

W sezonie mógłby być objazd. 

Po ciężkich chwilach i kilku nerwowych sytuacjach wydostaliśmy się stamtąd na luźną drogę w pięknym lesie. 
Doszliśmy do wniosku, że trzeba się zatrzymać i wynagrodzić sobie to pysznym posiłkiem. 

Wjechaliśmy do miejscowości Gąski, gdzie już kiedyś byliśmy. 

W sumie to byliśmy już w wielu miejscach na naszej trasie. 

Kilka lat temu objechaliśmy wybrzeże moim amerykańskim vanem w poszukiwaniach idealnego miejsca dla nas. 

Znaleźliśmy je wtedy i teraz kierujemy się właśnie do niego. 

Spaliśmy na dziko w samochodzie. Piękny to był wyjazd. 

Po fantastycznej pizzy zrobionej zgodnie z włoską sztuką 🤌🏻 poszliśmy na lody, gdzie Jagna odważnie zapoznała się z koleżanką i jej pieskiem. 

Zacząłem szukać noclegu i okazało się, że zostajemy w tej miejscowości. 

Nocleg nazywa się Delfin i ma super właściciela. 

Mega pomocny gość i na poziomie. 

Polecamy to miejsce. 

Po odpoczynku poszliśmy na zachód słońca, po drodze zamawiając drugą pizzę w tym samym miejscu. 

Pierwsza była margarita, druga salame. Szkoda, że nie powtórzyliśmy naszego wyboru, ale i tak była dobra. 

Piszę tyle o pizzy, bo przez ostatnie pół roku staram się zostać pizzaiolo 😄

Coraz lepiej opanowywuję robienie ciasta i rozkręcanie. Kiedyś Wam pokaże 😉

A zachód był zamgleniem…

Kiedy weszliśmy na plażę było jeszcze widoczne słońce, jednak chwilę później nadciągnęła prześladująca nas mgła. 

Nie żebym narzekał, robi mi to klimat, jednak o zachodzie mogliśmy pomarzyć. 

Za to Jagna była słodka. 

Znów jeździła w przyczepce na stojąco wykrzykując do przechodniów swoje słówka. 

Zachód słońca nie potrzebny kiedy mam przy sobie takie piękności ♥️

Cdn…

0 komentarzy

Wyślij komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także